Warszawa, 19 września 2019
Odkąd obrałem stronę światła, moje życie uległo wielu zmianom. Zacząłem odzyskiwać spokój ducha i sprzątać emocjonalny bałagan wywołany przez Złego. Nie wiedziałem jeszcze, jaka będzie moja rola w walce z NIM. Na początek Adam dał mi namiar na księdza, który miał mnie ochrzcić. Tak, dobrze czytasz. Jako dziecko ateistów nie zostałem nigdy ochrzczony. Dziwi cię pewnie, że w naszym kraju coś takiego może mieć miejsce...
Rodzice bardzo skutecznie izolowali mnie od kościoła i religii katolickiej, wpajając mi, że to zabobony i średniowiecze. Zapewne wielu ludzi wciąż tak uważa i wiem, że dopóki nie doświadczą tego, co ja, ich pogląd się nie zmieni. Adam wytłumaczył mi, że chrzest dziecka jest niczym pierwsza linia obrony przed zakusami diabła. W moim przypadku jest również oficjalnym wyrzeczeniem się Szatana, czego w tym momencie pragnąłem najbardziej na świecie.
Jako Sprawiedliwy starałem się dowiedzieć od Adama, jaka będzie moja rola w odwiecznym starciu Światła z Ciemnością. Odparł, że póki nie przygotuję się duchowo do rozpoczęcia walki – żadna. Miałem przyjąć chrzest, a następnie poznać, czym jest modlitwa, msza, praktyka, wyrzeczenie, post... W skrócie, musiałem zostać wierzącym w pełnym tego słowa znaczeniu, nim stanę w szranki u jego boku. Rozpisał mi cały, jak to nazwał, Kalendarz Wiary, który kończył się ostatecznym sprawdzianem, jakim była spowiedź. Nie będę ukrywał, że nie pojmuję jeszcze znaczenia tych wszystkich rzeczy. Ufam jednak Adamowi, choć mimo tego, co się wydarzyło, wciąż mam problem z zaufaniem Bogu, jako takiemu. Wciąż gdzieś głęboko w głowie czają się nieokreślone wątpliwości, które uniemożliwiają mi powierzenie życia Stwórcy. Mam nadzieję, że z czasem to minie i znajdę w Nim opokę, która będzie dla mnie jedyną deską ratunku w najczarniejszej godzinie.
Rano skontaktowałem się z księdzem, który miał mnie ochrzcić. Przyznam szczerze, że na początku nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Wydawało mi się, że nie bardzo mnie słucha. Dopiero kiedy powiedziałem, że dostałem numer od Adama, ożywił się i poświęcił mi więcej uwagi. Kiedy przedstawiłem mu swoją sytuację, pomyślałem, że będzie robił problemy. On jednak wykazał się wyrozumiałością i chęcią pomocy. Nie bardzo wiedział, jak miałby wyglądać chrzest bez udziału rodziców chrzestnych, ale nie odmówił. Zastanawiał się przez chwilę i zdecydował, że udzieli mi chrztu poza kościołem. Nie widziałem problemu, więc się zgodziłem.
Umówiliśmy się tego samego dnia u mnie w mieszkaniu. Byłem zdenerwowany. Czułem się, jakbym miał przekroczyć próg nieznanego. Przerażała mnie myśl, że dobrowolnie oddaję swoją duszę w opiekę komukolwiek. Może brzmi to śmiesznie, ale odczuwałem olbrzymi lęk przed zobowiązaniem i odpowiedzialnością związanymi z zostaniem chrześcijaninem. Zupełnie jakbym ograniczał swoją wolność, zakładał sobie kajdany.
Ksiądz pojawił się u mnie po południu. Szczupły facet pod czterdziestkę o żywym spojrzeniu i energicznych ruchach. Ledwo wszedł do mojego mieszkania, stanął jak wryty i rozejrzał się uważnie po ścianach. Bez słowa wyciągnął różaniec i zaczął chodzić po pokojach, mrucząc jakieś modlitwy i kropiąc wszystko wodą święconą. Z początku nie wiedziałem, o co biega, czy to już ceremonia chrztu? Dopiero kiedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy i niepokojące zjawiska, zrozumiałem że ksiądz oczyszcza moje mieszkanie ze zła. Dużo czasu poświęcił szafie, która stała zamknięta w drugim pokoju. Kiedy stanął przed nią, mebel zaczął wydawać z siebie trzaski i wibrujące dźwięki, jakby zaraz miał się rozpaść. Byłem wstrząśnięty. Kusiło mnie jednak, aby ją otworzyć i zobaczyć, co czai się w środku. Gdy tylko podszedłem krok bliżej, ksiądz odepchnął mnie i uparcie kontynuował swoje modlitwy. W końcu rozległ się głośny huk i wszystko ucichło. Ksiądz zrobił jeszcze krótką rundkę dookoła mieszkania i w końcu podszedł do mnie, aby się przywitać.
− Piotr Wrotycz. – Wyciągnął do mnie dłoń. – Teraz rozumiem dlaczego sprawa jest taka pilna. – Ponownie rozejrzał się po mieszkaniu. – Mieszkasz sam?
− Tak – potwierdziłem, wciąż wstrząśnięty tym, co się wydarzyło. Pokiwał głową i zabrał się za przygotowania do chrztu.
Byłem kilka razy na chrzcinach, więc wiedziałem mniej więcej, jak to wygląda. W moim przypadku nie było jednak mszy, a sam chrzest, który zajął nie więcej niż dziesięć minut, wydał mi się jakby niepełny, wyrwany z kontekstu. Zostałem natchniony Duchem Świętym, wyrzekłem się zła i wyznałem wiarę w Świętą Trójcę. Zostałem oblany wodą święconą i usłyszałem, że od tej pory jestem dzieckiem bożym. Mówiąc szczerze, nie poczułem żadnej różnicy i nie bardzo odczułem wagę całego wydarzenia, ale czy małe dziecko odbiera to inaczej?
Kiedy obrzęd dobiegł końca, dostałem od księdza Piotra nieduże Pismo Nowego Testamentu i tyle go widziałem. Nie ukrywam, że poczułem się jak petent w urzędzie, a nie członek wspólnoty chrześcijańskiej, no ale moja sytuacja była nietypowa, więc może dlatego.
Po wyjściu księdza zostałem sam w pustym i zdecydowanie bardziej przyjaznym mieszkaniu. Usiadłem na łóżku, trzymając Nowy Testament i zacząłem zastanawiać się, co robić dalej. Mimowolnie otworzyłem Pismo i zacząłem czytać ewangelię według świętego Mateusza. Nie było łatwo. Oj, nie było łatwo, ale pod wieczór udało mi się skończyć i wtedy pojąłem wagę mojego chrztu. Ogarniał mnie jakiś taki spokój. Byłem wyciszony, choć w głowie kłębiło mi się tyle pytań, na które pragnąłem poznać odpowiedzi.
Wszystko w swoim czasie – pomyślałem. W końcu poczułem, że wkroczyłem na właściwą ścieżkę, która co prawda zaprowadzi mnie w nieznane, ale za to odnajdę swoje miejsce w świecie. Dotąd moim jedynym celem było dotrwanie do wypłaty i zwalczanie przemocą patologii. Teraz będę mógł sięgnąć samego korzenia zła...
Gdy to sobie uświadomiłem, przeszedł mnie dreszcz. Pomogę w odwiecznej walce z kusicielem pierwszych ludzi. Czy mamy jakiekolwiek szanse z taką potęgą? Sami nie damy przecież rady – pomyślałem i zaraz potem przyszła refleksja. – Nie jesteśmy przecież sami. Poza tym jesteśmy Sprawiedliwymi i ta walka to nasza powinność wobec reszty ludzi. Jacykolwiek by nie byli.