Warszawa, 21 września 2019
Tyle czasu poświęciłem swojej duchowości, że trochę zapomniałem o Olce. Postanowiłem się zreflektować i zaprosiłem ją na spacer do Ogrodu Saskiego. Przy okazji rozważałem, czy nie powiedzieć jej o tym, co się działo w moim życiu. Nie chciałem mieć przed nią tajemnic. Kiedy jednak wyobraziłem sobie, jak jej tłumaczę, że widziałem dziwne symbole i od tamtej pory nawiedza mnie diabeł, i żeby się nie niepokoiła, bo jestem Sprawiedliwym i Bóg mnie obroni, jakoś przeszła mi ochota na wylewność. Nie oszukujmy się, każda, nawet najbardziej wyrozumiała dziewczyna już nigdy by się nie odezwała. Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją, a tym bardziej kiedy ni z gruszki, ni z pietruszki ktoś wyskakuje z diabłem. Cóż... Prawda jest dobra, ale tylko dla ludzi, którzy są w stanie ją udźwignąć.
Traf chciał, że żadne z nas nie pracowało, więc umówiliśmy się na wczesne popołudnie. Ogarnąłem się i ubrałem jak należało, a potem wyszedłem na tramwaj. Mieliśmy się spotkać na rogu Królewskiej i Marszałkowskiej. Wysiadłem przystanek wcześniej, aby kupić gdzieś po drodze kwiatka, jednak nigdzie nie napotkałem żadnej starowinki z wazonem. Zawiedziony przeciąłem Królewską i rozejrzałem się po narożniku Ogrodu Saskiego. Oli jeszcze nie było, ale dostrzegłem za to gostka sprzedającego róże. Podbiłem do niego i w pół minuty byłem uboższy o piętnaście zeta. Jak się okazało, rychło w czas, bo ledwo się odwróciłem, zobaczyłem Olę czekającą na przystanku tramwajowym. Poszedłem się przywitać. Uśmiechnęła się na mój widok, a kiedy wręczyłem jej różę, spojrzała na mnie jakbym co najmniej się jej oświadczył.
Wolnym krokiem ruszyliśmy jedną ze ścieżek, biegnących w stronę głównej alei ogrodu. Gdy po jakimś czasie mijaliśmy kolejne barokowe rzeźby (tak twierdzi internet, ja się nie znam), zauważyłem, że Ola jest jakaś nieobecna. Jako że nasze początki już teraz są lekko zagmatwane, nie chciałem supłać ich jeszcze bardziej. Złapałem ją delikatnie za rękę i poprowadziłem na ławkę. Usiedliśmy niedaleko posągu kobiety, podpisanej „Chwała”, i łagodnym głosem poprosiłem, aby powiedziała mi, co ją trapi.
− Aż tak to widać? – zapytała zaskoczona.
− Już trochę cię znam. – Uśmiechnąłem się. – Opowiadaj. Co się dzieje?
Przyglądała mi się przez chwilę z uwielbieniem, po czym westchnęła.
− Nie wiem, czy ci wspominałam, że mam starszego brata... Ostatnio bardzo stara się ingerować w moje życie – wyznała.
Zrobiłem niepewną minę. Nie bardzo wiedziałem, co to znaczy, ale bez trudu mogłem sobie wyobrazić, jak brat stara się upewnić, że nic złego się u niej nie dzieje. Być może martwi się o nią, jak to starszy brat.
− Ingerować? – zapytałem.
− Pamiętasz, jak byliśmy na bilardzie?
− Tak... – Przypomniałem sobie od razu typów do odstrzału.
− Nie wiem, jakim cudem, ale koledzy mojego brata też tam byli. Udawałam, że ich nie widzę, ale okazało się, że oni widzieli mnie... W sumie, to widzieli NAS – podkreśliła ostatnie słowo. – Od tamtej pory Marek nie daje mi spokoju i wypytuje o ciebie. Zachowuje się, jakbym była małą dziewczynką, a on moim opiekunem. – Prychnęła pogardliwie.
Słuchałem w milczeniu. Z jednej strony poczułem ulgę, bo to znaczyło, że nie byli tam z mojego powodu i moja „tożsamość” była bezpieczna. Z drugiej strony dotarło do mnie nagle, że prędzej czy później będę musiał poznać jej brata, a co za tym idzie − pewnie też jego kolegów. TYCH kolegów. Właśnie się kapnąłem, po jakim kruchym lodzie stąpam. Przełknąłem nerwowo ślinę. Ola wpatrywała się we mnie zagadkowo, jakby zastanawiała się, o czym właśnie myślę.
− Twój brat po prostu się martwi – powiedziałem szybko. Być może za szybko. – Może dobrym pomysłem byłoby, gdybyśmy się poznali? Prędzej czy później i tak do tego dojdzie, a ty przynajmniej będziesz miała spokój – wyjaśniłem.
− Albo będzie mnie cisnął, abym z tobą zerwała – zażartowała.
− Daj spokój, przecież jestem uroczym facetem. Na pewno się polubimy. – Uśmiechnąłem się, udając pewność siebie. – A jak mnie nie zaakceptuje, to cię porwę i uciekniemy gdzieś, gdzie nas nie znajdzie. – Zrobiłem minę szaleńca, a Ola wybuchnęła śmiechem.
− Skąd pewność, że dam ci się porwać? – zapytała i kokieteryjnie powąchała różę.
− Pewności nie mam, ale są pewne przesłanki... – Mrugnąłem do niej zawadiacko, po czym przysunąłem się bliżej i delikatnie pocałowałem w usta.
Zarumieniła się i wstrząsnęła od dreszczy.
− Przy tobie wszystko wydaje się takie łatwe – wyznała.
Była piękna. Długie, ciemne włosy opadały jej na ramiona w blasku jesiennego słońca, a delikatnie rozchylone wargi lśniły zmysłowo malinowym błyszczykiem. Spojrzałem w jej subtelnie podkreślone czarną kredką oczy i miałem pewność, że to w te właśnie oczy chcę spoglądać już zawsze. Za każdym razem, kiedy obudzę się rano.
Przyglądałem się jej w milczeniu i nagle sobie uświadomiłem, że to chyba właśnie jest miłość.
Szczerze powiedziawszy, zdumiałem się. Byłem pewien, że przez rodziców nigdy nie dowiem się, czym jest miłość, i nigdy jej nie doświadczę. Zdumienie szybko przerodziło się w szczerą i nieskrywaną radość.
Uśmiechnąłem się szeroko do Oli i powiedziałem, że zabieram ją na obiad, aby coś uczcić.
− Co takiego? – zapytała zdezorientowana.
− Dowiesz się w swoim czasie – odparłem i ponownie ją pocałowałem.
Poszliśmy na Stare Miasto znaleźć jakiś przytulny lokal i w zasadzie resztę popołudnia spędziliśmy na jedzeniu, rozmawianiu i piciu wina. To był magiczny czas, który zostanie w mojej pamięci już na zawsze. Nasza pierwsza randka, która od początku aż do końca przebiegła bez żadnych krzywych akcji, trwała cały dzień. Byliśmy oboje pijani nie tylko od wina, ale również od swojego wzajemnego towarzystwa. Czuliśmy się spełnieni i szczęśliwi, a co najważniejsze, niezwyciężeni.
Późnym wieczorem, kiedy odprowadziłem ją na przystanek autobusowy, zapytała, czy bym jej nie odwiózł do domu. Przytulona spojrzała wyczekująco w moje rozradowane oczy i choćbym chciał, nie mógłbym jej odmówić.
Kiedy dotarliśmy do jej kamienicy, stanęła pod drzwiami i niezręcznie, jakby czegoś się wstydziła, oświadczyła, że tutaj właśnie mieszka.
− Wiem – zapewniłem ją. – Już tutaj byłem, pamiętasz?
− No przecież. – Pacnęła się niezdarnie w czoło i zatoczyła do tyłu, prawie przewracając.
Chwyciłem ją za rękę i podtrzymałem, a ona tylko się zaśmiała.
− Zaprowadzę cię do mieszkania – zaproponowałem.
Skinęła głową i weszliśmy na klatkę schodową. Znalezienie się na piętrze, gdzie wynajmowała mieszkanie, zajęło nam dobrych kilka minut. Bardziej musiałem ją nieść, niż podtrzymywać. Pomogłem otworzyć drzwi i wprowadziłem do środka.
− Zostaniesz jeszcze chwilę? – zapytała.
− Jasne – odparłem. – Może zrobię ci coś do jedzenia? – zaproponowałem.
− Świetny plan. – Pokazała uniesiony do góry kciuk. – Ja w tym czasie trochę się ogarnę – powiedziała i zniknęła w łazience.
Wszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę. Moja chyba jeszcze nigdy nie widziała tyle produktów. Ola ewidentnie odżywiała się racjonalnie i w zbilansowany sposób. Wyjąłem wędlinę, ser, masło i zacząłem przeszukiwać szafki w poszukiwaniu pieczywa. Pełnoziarniste. Jakoś mnie to nie zdziwiło. Zająłem się robieniem kanapek, a przy okazji wstawiłem wodę na herbatę. Ledwo czajnik zaczął gwizdać na gazie, usłyszałem za plecami kroki. Obróciłem się, trzymając w ręku szklankę z herbatą i prawie ją upuściłem. W wejściu do kuchni stanęła Ola. Miała na sobie luźną, półprzezroczystą koszulę nocną, sięgającą do jednej trzeciej uda. Oparła się uwodzicielsko o futrynę i spojrzała na mnie jednoznacznie.
− Zostaniesz na dłużej? – zapytała bawiąc się dolną wargą ust.
Serce waliło mi jak oszalałe. Jeszcze nigdy nie widziałem nic równie pięknego i zmysłowego. Przełknąłem nerwowo ślinę, nie bardzo wiedząc, jak powinienem zareagować, i z brzękiem odstawiłem szklankę z powrotem na blat. Ola przejechała dłonią po udzie, zadzierając nieco koszulę nocną, a ja poczułem się jak uczniak wywołany niespodziewanie do tablicy. Uczyłem się i miałem odrobioną pracę domową, ale byłem tak przejęty, że nie potrafiłem udzielić właściwej odpowiedzi.
− No chodź. – Odwróciła się wolno i skierowała do sypialni.
Chciałbym ci napisać, że zachowałem się jak dżentelmen, położyłem ją spać i wyszedłem. Nie będę jednak kłamał. Mam słabość do dziewczyn w negliżu, zapraszających mnie do łóżka. Co tu dużo pisać... Poszedłem.