Dziennik obłędu - Rozdział 14

Warszawa, 28 września 2019


To był dla mnie bardzo pracowity tydzień. Oprócz oczywistej pracy, przygotowywałem się intensywnie do jutrzejszej spowiedzi, poprzez modlitwę i post. Według Adama pomogą mi przy szczerym wyznaniu grzechów. Od niedzieli jem raz dziennie i poświęcam prawie cały wolny czas na modlitwę i czytanie Pisma Świętego. Widziałem się z Adamem dwa razy i za każdym razem powtarzał, abym uważał, bo nieszczera spowiedź jest grzechem. Nie zamierzam nic zatajać przed księdzem, jednak biorąc pod uwagę, że to pierwsza w moim życiu spowiedź, istnieje szansa, że coś pominę.

Staram się skupić na otwartości serca wobec Boga, aby go przeprosić za moje złe uczynki, jednak wciąż kłębi się we mnie ekscytacja, że po spowiedzi Adam uzna mnie za gotowego do aktywnej pomocy w walce ze złem. Niewiele ma to wspólnego z żalem i pokorą, które powinny mnie napędzać, ale pomimo tak długiego czasu wciąż nie czuję w swoim sercu Pana, więc inspiruję się, czym mogę.

Ola również jest zarobiona. Widzieliśmy się tylko raz, w czwartek, i to krótko. Remontują jej sklep, a po awansie spadło na nią dużo więcej obowiązków, więc chcąc nie chcąc musiała wszystkiego doglądać. Obiecaliśmy sobie, że w przyszłym tygodniu znajdziemy dla siebie więcej czasu.

Ładna pogoda zachęcała mnie dzisiaj do wyjścia na powietrze, ale postanowiłem poszerzyć swój post i odebrać sobie również tę przyjemność. Cały dzień spędziłem w mieszkaniu, słuchając dobiegającego zza okna śmiechu dzieci w parku. Przynajmniej one korzystały ze słonecznej soboty.

Podczas czytania Dziejów Apostolskich ogarnęło mnie uczucie zwątpienia. Czy w tym wszystkim, co robię, jest jakikolwiek sens? Czy Bogu naprawdę chodzi o to, abym siedział zamknięty w mieszkaniu i unikał świata i ludzi? Czy moje działania nie przyniosą zupełnie odwrotnych skutków?

Szybko udało mi się jednak opamiętać i uświadomić sobie, że to Książę Tego Świata wdarł się do mojego umysłu, siejąc zwątpienie. Ignorując narastający potok myśli, wróciłem do Nowego Testamentu.

W ogóle zauważyłem, że im bardziej jestem zmęczony, tym bardziej podatny na podszepty złego. Adam mówi, że wynika to z grzeszności naszego ciała, które wciąż dąży do przyjemności i bardzo źle znosi trudy. Zły to wykorzystuje i namawia nas do pewnych zachowań, argumentując, że zasłużyliśmy sobie na to albo że nie można przecież cały czas się umartwiać... Powoli zaczynam dostrzegać, kiedy w moje zachowanie miesza się diabeł, i staram się ignorować pokusy. Chociaż nieraz są tak banalne, że trudno mi je zidentyfikować. Ostatnio naszła mnie przeogromna wręcz chęć na zjedzenie marchewki. No i co w tym złego? Trudno nazwać marchewkę posiłkiem, więc nie złamałbym postu. Poza tym przecież marchewka jest zdrowa. Byłem już blisko sięgnięcia po nią, jednak zaniepokoiła mnie intensywność, z jaką naszła mnie chęć na nią. Zadzwoniłem do Adama i powiedziałem mu o tym. Polecił mi, abym odmówił pacierz. Tak też zrobiłem i pragnienie marchewki zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Kiedy następnego dnia zapytałem Adama, co to było, odpowiedział, że to tylko kolejna pokusa Złego.

− Nie rozumiem – odparłem. – Diabeł kusi mnie marchewką? Po co? Dlaczego nie ciastkami, pieczenią w sosie czy parującą zupą?

− Ludzie mają w zwyczaju sobie pobłażać – odparł. – A jak raz złamią postanowienie, zazwyczaj robią to ponownie i ponownie, i nim się orientują, wracają do starych nawyków. Zły kusił cię marchewką, bo jest niepozorna. W ten sposób chciał zainicjować u ciebie złamanie postanowienia. Dziś jedna marchewka, jutro dwie, pojutrze mała kanapka, a potem drugie śniadanie i post został zaprzepaszczony – wyjaśnił. – Powtórzę to po raz kolejny: diabeł jest najwybitniejszym psychologiem i robi z tego najobrzydliwszy użytek.

Dotarło do mnie wtedy, że oglądane przeze mnie w dzieciństwie kreskówki, przedstawiające wizję małego aniołka i diabełka, siedzących u kogoś na ramionach i szepczących mu stale do ucha, gdziekolwiek nie pójdzie i czegokolwiek nie robi, nie rozmijają się z rzeczywistością. Jesteśmy stale atakowani takimi „marchewkami” i nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Pęd życia nie pozwala nam zatrzymać się i zastanowić nad tym, co robimy. Wybiegamy myślami i wyobraźnią jedynie jeden, dwa kroki w przód, zamiast gruntownie przeanalizować skutki naszych działań. Mało tego, w dużej mierze obarczamy konsekwencjami naszych czynów innych. „Taką mam pracę”. „To jego wina, mógł nie zaczynać”. „Dzwoń pan do mojego prawnika”.

Prawda jest taka, że na każdym kroku jesteśmy manipulowani, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Jesteśmy też wygodni i wolimy się nie zastanawiać nad tym, jak żyjemy...

Właśnie uświadomiłem sobie kolejne grzechy w moim życiu. Kolejne zaniedbania i obrzydliwości. Adam miał rację, post i modlitwa pomagają przed spowiedzią.

Comments
* The email will not be published on the website.