Dziennik obłędu - rozdział 16

Warszawa, 5 października 2019



Zaczął się piździernik. Zrobiło się zimno i nieprzyjemnie. Adam odezwał się ponownie w środę i oświadczył, że w piątek czeka nas długi spacer. Mówiąc szczerze, zupełnie nie uśmiechało mi się tracić piątku na badanie sprawy okultystów, kiedy mogłem ten czas poświęcić Oli. Okazało się jednak, że tego dnia będzie bardzo zapracowana, więc zaproponowała randkę w sobotę.

W tej sytuacji spotkałem się z Adamem w zimny piątkowy poranek u niego pod kamienicą. Wyglądał na podekscytowanego przedsięwzięciem, o którym ja nie za wiele, jak dotąd, wiedziałem.

− Dokąd idziemy? – zapytałem, kiedy wychodziliśmy z zabudowań Tenisowej.

− Pomyślałem, że jeżeli sprawa okultystów z lat trzydziestych jest jakoś powiązana z obecnymi wydarzeniami, może uda się nam odnaleźć resztę symboli.

− W jaki sposób?

− Odwiedzimy adresy z artykułów. Pierwszy przystanek: Marszałkowska 48. – Adam był wyraźnie pełen optymizmu. − Mało osób wie, że po wojnie przebieg ulic i numeracja trochę się pozmieniały. Jest to więc tak naprawdę inny czy może raczej nieistniejący dzisiaj adres.

− Nie bardzo rozumiem – wyznałem szczerze.

− Zobaczysz. – Adam uśmiechnął się zagadkowo.

Całą drogę do Marszałkowskiej przebyliśmy pieszo. Przyglądaliśmy się bacznie fasadom mijanych budynków, bramom i zaułkom, w nadziei, że może przypadkiem trafimy na to, czego szukaliśmy, jednak bezskutecznie. Kiedy dotarliśmy w końcu do Marszałkowskiej, przeszliśmy na parzystą stronę numerów ulicy i wolnym krokiem zmierzaliśmy w kierunku Placu Konstytucji. W pewnym momencie zatrzymałem się pod numerem 48, jednak Adam minął mnie bez słowa i ruszył dalej.

− Domyślam się, że to nie tutaj? – zapytałem jego oddalające się plecy.

− Marszałkowska 48 była przed wojną po drugiej stronie Koszykowej – oznajmił.

− Ale to już na Placu Konstytucji. – Dogoniłem go próbując jednocześnie wyobrazić sobie, w którym miejscu mogła stać kamienica.

– Zgadza się. – Adam przyspieszył kroku. – Na samym rogu z Koszykową.

Przeszliśmy obok szeregu knajp i przecięliśmy jezdnię Koszykowej, stając nad wmurowanym w chodnik napisem: MDM.

− To mniej więcej tutaj – stwierdził, po czym przyjrzał się napisowi pod nogami.

− Co właściwie znaczy MDM? – zapytałem, mając w pamięci, że Plac Konstytucji jest często nazywany Placem MDM.

− Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa. – Adam spojrzał na mnie uważnie. – Plac powstał w 1952 roku i wraz z Pałacem Kultury i Nauki był najważniejszą inwestycją okresu realizmu socjalistycznego. Kolejna wizytówka komunistycznych władz. Gdzieś pod nami znajduje się nieczynna stacja metra, która z powodów finansowych nigdy nie została dokończona. Ostatnio jednak władze Warszawy wróciły do tej koncepcji i być może włączą ją do pierwszej linii.

Rozejrzałem się uważnie po chodnikach wkoło, starając się znaleźć jakąś poszlakę świadczącą, że gdzieś pod nami faktycznie znajdują się niedokończone tunele.

Adam omiótł wzrokiem fasady otaczających nas budynków i polecił, abyśmy się rozdzielili. Doskonale wiedziałem, czego szukamy. Wszedłem w przejście pod filarami i w pierwszej kolejności przyjrzałem się sklepieniu. Natychmiast dostrzegłem nad sobą ogromną mozaikę z pochodem pierwszomajowym. Gdybym nie szukał, w życiu bym jej nie odkrył. Chodziłem przez moment w kółko z zadartą głową, a gdy ją w końcu opuściłem, zamurowało mnie. Adam miał rację. Na wewnętrznej stronie pierwszego filaru, pod mozaiką, widniał kolejny symbol, jarząc się w cieniu niczym neon. Wyglądał jak ćwierć koła z półokrągłym wżerem na jednym z boków. Wewnątrz tego kształtu znajdował się mniejszy okrąg z kropką w środku, od którego odchodziła strzałka, jakby wskazywała północny wschód. Zawołałem Adama. Kiedy stanął obok mnie, uśmiechnął się szeroko.

− Dobra robota – pochwalił mnie. – Mamy trzy z sześciu i jesteśmy na dobrym tropie.

− Ale jaki związek mają te miejsca... – z przejęcia nie potrafiłem się wysłowić.

− Moja teoria jest taka, że poszczególne części pieczęci zostały umieszczone w miejscach kultu bądź składania ofiar. Rytualnych ofiar. – Adam potarł zarost. – Jeżeli mam rację,  to znaczy , że rytuały z lat trzydziestych są nadal wiążące, czyli musiały mieć bardzo potężną moc. – Zamilkł na chwilę, jakby coś rozważał. – Idziemy dalej – oświadczył w końcu. – Następny przystanek: Nowogrodzka 48.

Kiedy przemierzaliśmy kolejne ulice Śródmieścia, zmierzając do centrum Warszawy, naszły mnie pewne obawy. Co się stanie, jeżeli nie odnajdziemy wszystkich symboli na czas? Co, jeżeli okultyści doprowadzą do Otwarcia Wrót? Czego możemy się spodziewać?

Zapytałem Adama.

− W najgorszym wypadku możemy się spodziewać dosłownie wszystkiego – odparł zagadkowo.

− Jak mam to rozumieć?

− Demony, wyrwane spod władzy Boga, będą miały swobodny dostęp do każdej nieochrzczonej duszy i spętają ją swoją wolą. Skutki tego działania będą katastrofalne. Kiedy człowiek z własnej woli odrzuca Boga, dzieją się rzeczy nieprawdopodobne, przeczące ludzkiemu rozumowi. Jeśli chcesz zobaczyć przedsmak tego, co może nastąpić, zapoznaj się z przypadkiem Mirina Dajo.

− Mirin Dajo? – Natychmiast wyjąłem telefon, aby znaleźć jakieś info na jego temat.

− Zacznij od filmów – zaproponował Adam.

Zobaczyłem czarno-białe nagranie mężczyzny, który dawał pokazy przebijania swojego ciała różnymi przedmiotami. W tym szpadą i mieczem. Nie krwawił, nie odczuwał bólu, nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Zupełnie, jakby był nieśmiertelny.

− Mirin Dajo był holenderskim okultystą – zaczął opowiadać Adam, gdy tylko zobaczył moją przerażoną minę. – Podobno swoje umiejętności odkrył na froncie drugiej wojny światowej, kiedy został poważnie ranny. Nie krwawił, nie odczuwał bólu, a rany bardzo szybko się zabliźniły. W wieku trzydziestu trzech lat uznał się za niezniszczalnego i wyruszył w trasę, żeby pokazywać światu swoje zdolności. Pomimo że uważał się za wybranego przez Boga i otoczonego opieką licznych aniołów stróżów, jestem przekonany, że powierzył swoją duszę „drugiej stronie”, a aniołowie, którzy go chronili, byli ponad wszelką wątpliwość upadli.

− Co się z nim stało?

− Zły upomniał się o jego duszę – wyjaśnił, jakby to było oczywiste.

Przez resztę drogi pochłonięty byłem oglądaniem filmów z Mirinem Dajo i zastanawianiem się, czy po Otwarciu Wrót nastąpi atak zombie.

− Jesteśmy. – Głos Adama sprowadził mnie z powrotem na ziemię.

Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem murowaną, przedwojenną kamienicę, wznoszącą się na cztery piętra. Robiła mega wrażenie, głównie dzięki wystającym, kutym barierkom balkonów i płaskorzeźbom usytuowanym pod oknami.

− Więc to tutaj mieszkał Dymitr Sudowski? – Jeszcze raz ogarnąłem wzrokiem nienaganną fasadę ponad stuletniego budynku. – W latach trzydziestych to musiały być niezłe apartamenty.

− Zapewne tak było – potwierdził Adam i razem zaczęliśmy szukać kolejnego fragmentu pieczęci.

Oglądaliśmy cegłę po cegle, spody balkonów, wnękę bramy i wszelkie możliwe zakamarki, jednak bez rezultatu. Obeszliśmy kamienicę ze trzy razy. Nigdzie jednak nie znaleźliśmy najmniejszego śladu symbolu. Zaproponowałem, że możemy spróbować dostać się na klatkę schodową, jednak Adam był sceptyczny.

− Wszystkie znaki były jak dotąd na widoku, dostępne dla każdego, kto obok przechodził. Jeżeli z ulicy nic nie widać, musimy szukać gdzie indziej – stwierdził.

Przeszliśmy na drugą stronę jezdni i jeszcze raz omietliśmy spojrzeniem całą kamienicę.

− To ciekawe... – Adam wskazał palcem na lewy, górny róg budynku.

Spojrzałem na wmurowaną tablicę z datą. Wytężyłem wzrok.

− 1913?

− Nie, niżej. W kartuszu.

− W czym? − zapytałem, ale po chwili dostrzegłem o czym mowa. Poniżej tablicy, pod gzymsem, było okrągłe zagłębienie, jakby bulaj. W nim natomiast błyszczała zielenią kolejna część pieczęci. Z oddali nie widziałem dokładnie, co przedstawiała. Była rozrysowana po obwodzie okręgu i po dłuższej chwili wlepiania się w nią doszedłem do wniosku, że wygląda jak gwiezdne wrota (szeroki pierścień z przedziwnymi symbolami, biegnącymi dookoła).

− Czwarty symbol – wyszeptałem z przejęciem.

− Zostały dwa. – Adam był wyraźnie zadowolony z siebie. – Pójdziemy teraz na Grójecką. Potem wrócimy przez Nowy Świat i na koniec przejdziemy jeszcze Lwowską – oznajmił.

Ruszył żwawym krokiem, a ja za nim. Byłem podekscytowany. Przy odrobinie szczęścia mogło się nam udać pokrzyżować plany okultystów w jeden dzień. Wciąż nie bardzo rozumiałem, jak mielibyśmy tego dokonać, ale zadowolenie i satysfakcja Adama udzieliły się również mnie.

To były jednak ostatnie optymistyczne akcenty tego dnia. Kiedy późnym popołudniem dotarliśmy w końcu z powrotem na Mokotów, miny mieliśmy nietęgie. Wszystkie pozostałe adresy okazały się nic nie wnosić do sprawy. Dom studencki przy Grójeckiej, kamienica studenta przy Nowym Świecie, a nawet kamienica, gdzie mieszkał Czyński, na Lwowskiej numer 6, nie posiadały ani śladu jakiegokolwiek symbolu.

Adam był milczący, a ja zdemotywowany. Nogi właziły mi w tyłek, a żołądek dawno temu przyrósł do kręgosłupa. Ustaliliśmy, że wrócimy do tematu w przyszłym tygodniu i rozeszliśmy się do domów.

Mimo zmęczenia nie mogłem przestać myśleć o pozostałych dwóch fragmentach pieczęci. Zachodziłem w głowę, gdzie mogły się znajdować. Nie posiadaliśmy dalszych poszlak, więc pozostawało nam szukać po omacku.

Po powrocie do domu zamówiłem pizzę i sięgnąłem po mapę Warszawy sprzed wojny. Chciałem wyznaczyć jakieś granice poszukiwań, jednak miasto przed 1939 rokiem nie było wcale małe. Musiałem zmienić sposób myślenia. Jak dotąd wszystkie miejsca kultu skupiały się w okolicach ścisłego centrum. W przeciwieństwie do symboli, które pojawiły się również na starówce i na Domaniewskiej...

Łeb mi już pękał od myślenia. Jeżeli nie uda się nam zdobyć nowych informacji, mieliśmy małe szanse na sukces. Presja czasu była nie do zniesienia. Choć bardziej doskwierały mi głód i zmęczenie.

Kiedy odebrałem pizzę, postanowiłem dać sobie spokój z brakującymi symbolami, w myśl zasady, że im bardziej się starasz, tym bardziej ci nie wychodzi. Jutro przecież też jest dzień.

Comments
* The email will not be published on the website.