Dziennik obłędu - rozdział 25

Warszawa, 1 listopada 2019



Zupełnie nie wiem od czego mam zacząć... Dzień zaczął się jak zawsze. Wstałem rano, ogarnąłem się i poszedłem na jakieś zakupy. Nie było mnie może przez pół godziny. Kiedy wróciłem, na wycieraczce przed drzwiami znalazłem kopertę. Podniosłem ją zdumiony i obejrzałem podejrzliwie. Była zaklejona, a w środku znajdował się list. Wszedłem do mieszkania i jak tylko zdjąłem kurtkę, rozerwałem papierowy grzbiet. Wyjąłem złożoną na pół elegancką papeterię, zapisaną ciasnym pismem, i zacząłem czytać.


Robercie,

wybacz mi to, jak Cię potraktowałem, kiedy do mnie przyszedłeś. Jako Sprawiedliwego obowiązuje mnie przysięga, której nie mogłem złamać. Zadawanie się z „wykolejeńcem” jak Ty uniemożliwiłoby mi dalsze działania, których musiałem się dopuścić, aby uchronić ludzkość od zła, szykującego się do wtargnięcia w naszą rzeczywistość. Po tym, jak wziąłeś udział w zabójstwie tamtego człowieka, straciłeś swój „płaszcz ochronny”, którym obdarzył Cię Pan. Wiedz, że w żaden sposób Cię nie osądzam. Uważam wręcz, że po części jest to moja wina. Nie byłem dobrym nauczycielem. Z racji wieku nie starałem się zrozumieć twojego punktu widzenia. Starsi ludzie zawsze uważają się za mądrzejszych od młodych, choć nie zawsze tak jest. Niezależnie od tego jak było w naszym przypadku, to Ty jesteś nadzieją ludzkości. Lepiej ode mnie rozumiesz otaczający nas świat i społeczeństwo, w którym przyszło nam żyć. Dlatego właśnie postanowiłem wstawić się za Tobą u Najwyższego. Wyprosiłem, aby przeniósł na Ciebie mój boski immunitet. Jeżeli trzymasz ten list w ręku, to znaczy, że moja prośba została wysłuchana, a ja nie żyję.


Serce, bijące dotąd coraz szybciej, stanęło mi w piersi. To musiał być jakiś niesmaczny żart...


Nie miej wyrzutów sumienia. Decyzja, którą podjąłem, jest po prostu kolejnym wyborem w moim życiu. Jestem stary i nie do mnie należy przyszłość, ale do Ciebie. Przy okazji, mam nadzieję, że nareszcie w pełni pojmiesz, jak ważny jesteś dla otaczającego Cię, niewdzięcznego świata. Mój czas przeminął. Teraz na Tobie spoczywa odpowiedzialność za los wszystkich ludzi. Wiem, że słowa, które piszę, są przytłaczające, jednak nawet po mojej śmierci będę Cię wspierał, jak tylko będę mógł. W jaki sposób? W kopercie, oprócz listu, znajdziesz klucz do mojego mieszkania, a w nim całą wiedzę, jaką zdołałem przez lata życia zgromadzić. Wszystkie księgi, słowniki i leksykony z moich regałów są do twojej dyspozycji. Wybacz, że przedtem nie zaznajamiałem Cię z ich zawartością, ale nie byłeś gotowy. Teraz, z kolei, to jedyna możliwość.

Mam nadzieję, że ten list dotrze do Ciebie przed Otwarciem Wrót i zdążysz do tego nie dopuścić. Gdyby tak się nie stało, wiesz gdzie szukać srebrnych kul.

Adam


Po dobrnięciu do ostatniego słowa, opadłem osłabiony na łóżko i po krótkiej gonitwie myśli przeczytałem wszystko jeszcze raz. Miałem nadzieję, że coś źle zrozumiałem i za chwilę mi ulży, jednak słowa z listu dobitnie powtórzyły dołującą wiadomość – Adam nie żyje. Ofiarował swoje życie w zamian za moje, darowując mi swoje łaski.

Przechyliłem kopertę. Wypadł z niej klucz do mieszkania na Tenisowej. Patrzyłem na niego tępo, zastanawiając się, co powinienem właściwie zrobić. Otwarcie Wrót miało nastąpić dzisiaj. Czy dałbym radę temu zapobiec? Był tylko jeden sposób, abym się o tym przekonał.

Zerwałem się z łóżka, chwyciłem kurtkę, Bertę i wybiegłem na ulicę. Całą drogę gnałem na złamanie karku, a kiedy w końcu stanąłem przed wejściem do mieszkania Adama, dostrzegłem liścik, który kilka dni temu wcisnąłem między futrynę a drzwi. Gula stanęła mi w gardle i łzy napłynęły do oczu. Dopiero do mnie dotarło, że Adama już nie ma. Przez dłuższy czas stałem tam tylko, wpatrując się tępo w powierzchnię drzwi. W końcu jednak coś we mnie drgnęło i odważyłem się wejść do środka. Puste mieszkanie wydało mi się równie martwe, jak Adam. Ciemne, wyziębione, ciche... Zapaliłem światło i rozejrzałem się po ścianach, zachodząc w głowę, od czego powinienem zacząć. Zdjąłem kurtkę i poszedłem do kuchni, żeby zaparzyć kawę.

Adam musiał być szalony, sądząc, że uda mi się w tak krótkim czasie wtłoczyć do głowy i usystematyzować nawał wiedzy, jaka zalegała na jego półkach. Nie poddawałem się jednak i sięgałem po kolejne książki, zgłębiające tematykę coraz dalej i dalej, aż w końcu sam już nie pamiętałem, od czego zacząłem. Kwadranse przechodziły w godziny, a te w kolejne kubki kawy. Siedziałem otoczony krzywymi kolumnami z tomów, głowiąc się nad kolejnym zagadnieniem dotyczącym Goecji, kiedy stary zegar, wiszący na ścianie, wybił północ. Następnie zamarł, jakby nigdy nie chodził.

Wyjrzałem zlęknionym wzrokiem za okno, w otaczającą ulicę ciemność. Nie dostrzegłem jednak niczego, co by świadczyło o Otwarciu Wrót. Może Adam się mylił? Tylko czy on kiedykolwiek się mylił?

„Wiesz, gdzie szukać srebrnych kul”.

Przeszył mnie dreszcz. Zrezygnowany odłożyłem książki i wyszedłem z mieszkania. Zawiodłem. Tylko czy w ogóle miałem szansę na sukces? Może taki był właśnie zamysł Stwórcy? Może to część większego planu?

Zapiąłem szczelniej kurtkę i wolnym krokiem skierowałem się w stronę działek. Pomimo Halloween ulice były spokojne. Widocznie w tym roku było za zimno na świętowanie w przebraniach na dworze. Tak sobie pomyślałem.

Kiedy dotarłem do Alei Niepodległości, przeciąłem ją nie zważając na czerwone światło i dyskretnie wtargnąłem na teren ogródków działkowych. Odnalazłem szybko mały budyneczek Adama i wślizgnąłem się do środka. Przyświecając sobie telefonem znalazłem w końcu dwa rewolwery i kartonik srebrnych nabojów. Usiadłem na krześle i przyjrzałem się dokładniej broni. Została oczyszczona i nasmarowana. Czując w sobie narastający niepokój na samą myśl o zrobieniu użytku z rewolwerów, załadowałem jeden z nich sześcioma nabojami i położyłem przed sobą na blacie.

Czy to naprawdę było konieczne?

Rozmyślania przerwało mi nagłe łomotanie do drzwi i pukanie w nieduże okno. Zerwałem się z miejsca i zamarłem w przerażeniu. Jakiś cień przemknął za brudną szybą i hałas walenia wzmógł się jeszcze bardziej.

− Wiemy, że tam jesteś – usłyszałem młody, rozbawiony głos, a następnie obrzydliwy śmiech.

− Teraz już nikt ci nie pomoże – zawołała z innej strony jakaś dziewczyna.

Przylgnąłem do jednej ze ścian i przez szparę między deskami starałem się cokolwiek dostrzec. Nagle usłyszałem ogłuszający trzask i poczułem na sobie czyjeś ręce. Byłem zbytnio zaskoczony, aby w porę zareagować. Zostałem dosłownie wyciągnięty na zewnątrz przez drewnianą ściankę domku. Nim się spostrzegłem, leżałem na trawie, a nade mną pochylała się nastoletnia dziewczyna z wymalowaną na biało twarzą i włosami zabarwionymi na spleśniałą zieleń. W ciemności wyglądała jak kiepski filmowy rekwizyt. Złapała mnie za fraki i szarpnęła w górę, stawiając na równe nogi. Chwyciłem ją za ręce, aby je wykręcić, jednak okazała się dużo silniejsza ode mnie. Widząc moje próżne starania, roześmiała się tylko i szarpnęła mną, przerzucając nad sobą, niczym worek z watą. Znowu wylądowałem na ziemi, jednak tym razem u stóp jej towarzysza, przebranego za postać z komiksu Spawn. Nie zamierzałem czekać na dalszy bieg wydarzeń. Dobyłem świeżo przesmarowaną Bertę i wpakowałem typowi cztery strzały w klatę. Bez słowa chwycił mnie i cisnął w górę. Ponownie poczułem się jak najsłabsze ogniwo ewolucji, kiedy opadałem bezsilny, niczym wyrzucony w górę kamień. Usłyszałem trzask pękających desek i po chwili zdałem sobie sprawę, że znowu jestem wewnątrz drewnianego bungalowu. Szybko odnalazłem leżącą obok mnie Bertę i dźwignąłem się na chwiejne nogi. Czułem spływającą po karku krew, jednak nie miałem czasu aby się nad sobą rozczulać. Ponownie usłyszałem nastoletni głos zbliżającej się dziewczyny. Wycelowałem przez wyrwę w drewnianej ścianie domku i strzeliłem raz, a potem drugi, trzeci i czwarty. To jednak nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Parła dalej, niczym zamknięty w młodocianym, drobnym ciele zapaśnik na metaamfetaminie. Ledwo zdążyłem przeładować, chwyciła mnie za rękę i skierowała lufę prosto w swoją twarz. Zawahałem się, jednak po chwili szarpnąłem za spust. Wystrzelałem cały magazynek, tylko po to, aby zobaczyć przed sobą roześmianą, okaleczoną upiorną groteskę. Krew spływała po jej policzkach obfitym strumieniem, a ona śmiała się, jakbym właśnie opowiedział przedni żart. Nabiegłe krwią oczy wpatrywały się we mnie z makabryczną pasją. To nie mogły być narkotyki – pomyślałem, a zaraz potem poczułem żelazny uścisk na gardle. Zielonowłosa wytrąciła mi Bertę z ręki i teraz dusiła mnie, przypierając do ściany. Odruchowo zastosowałem technikę Krav Magi, jednak równie dobrze mógłbym siłować się z prętem zbrojeniowym. Czułem, jak tlen powoli przestaje docierać do mojego mózgu i zaczynam odpływać. Niespodziewanie uścisk zelżał, a ja osunąłem się na kolana, łapiąc łapczywie powietrze w płuca. Ponownie usłyszałem dziwnie diaboliczny śmiech. Oberwałem butem w skroń i przewróciłem się na bok. Zamroczony, zostałem wywleczony na dwór i rzucony na trawnik, jak worek starych ziemniaków. Dogorywałem. Wiedziałem, że długo już nie wytrzymam. Musiałem coś zrobić, w innym wypadku...

Przed oczami pojawiła się postać chłopaka, trzymającego wzniesione widły. Resztką sił przeturlałem się pod malutką werandę domku. Widły zagłębiły się w ziemi tam, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się moja głowa. Czołgałem się pod deskami, niczym padalec, uciekający przed drapieżnym ptakiem, do momentu, aż zostałem pochwycony za kurtkę przez wybitą w podłodze domku dziurę i wciągnięty do środka. Znowu ta, umalowana na biało, zakrwawiona, przerażająca twarz. Musiałem dać z siebie wszystko, aby przetrwać tę noc. Odchyliłem głowę i z byka rozkwasiłem nos dziewczynie. Poczułem na czole ciepłą krew, jednak uścisk nie zelżał. Zamiast tego zostałem pchnięty, niczym kula do kręgli, na przeciwległą ścianę. Zatoczyłem się i przewróciłem razem z biurkiem na podłogę. Czułem pod sobą ostre krawędzie połamanych desek, wpijające się boleśnie w całe moje ciało, oraz dotyk zimnej stali na policzku. Stali? Z wysiłkiem sięgnąłem po rewolwer pod moją głową i drżącym ramieniem wycelowałem w stojącą przede mną istotę, która z pewnością nie była nastolatką.

− Jeszteś żaoszny – wysepleniła przez okaleczone usta i ruszyła prosto na mnie.

Nacisnąłem spust. Nic się jednak nie wydarzyło. Spojrzałem zdezorientowany na rewolwer. Kurek nie był odciągnięty. No tak, rewolwer jednotaktowy – pomyślałem. Kiedy napinałem kurek, byłem właśnie podnoszony do góry za pokrwawione włosy. Dziewczyna trzymała w ręku tulipana ze stłuczonej butelki i brała właśnie zamach, celując w moje odsłonięte gardło. Lewą ręką zbiłem cios, a prawą wdusiłem lufę rewolweru w zakrwawione pełne usta. Dźwięk wyłamywanych zębów upewnił mnie, że zrobiłem to poprawnie. Nacisnąłem spust. Huk odrzucił jej głowę w tył i ciało nastolatki osunęło się bezwładnie na deski. Odetchnąłem z ulgą, jednak już po chwili uświadomiłem sobie, że to nie koniec walki o życie. Szyba w oknie domku rozprysła się w drobny mak, na chwilę przed tym jak zęby wideł zagłębiły się w moich plecach. Zatoczyłem się do przodu i przewróciłem. Ignorując palący ból, przeturlałem się na wznak i wycelowałem w okno. Ciśnięte przez chłopaka widły minęły mnie o włos. Strzeliłem raz, a potem dla pewności drugi. Chłopak zniknął. Wygrzebałem się obolały i zakrwawiony z ruinki, która kiedyś była domkiem, i obszedłem budyneczek. Koleś leżał na trawie z dwiema ranami w klatce piersiowej. Wciąż pogrążony w szoku stałem i przyglądałem się nieruchomej twarzy. Czy właśnie z takimi rzeczami przyjdzie mi się mierzyć? Z zadumy wyrwały mnie syreny policyjne. Prędko znalazłem drugi rewolwer, zebrałem rozsypane naboje i tak szybko, jak tylko pozwalały mi obrażenia, uciekłem do domu.

Kiedy to piszę, jest godzina trzecia w nocy. Jestem wstrząśnięty. Zawsze sądziłem, że poradzę sobie w każdej sytuacji a teraz czuję się bezsilny... Ale przynajmniej żyję. Czy teraz co noc czekają mnie takie starcia? Rany na szczęście okazały się niegroźne, ale na jak długo starczy mi amunicji? Ile demonów zdołało się przedostać do naszego świata? Czy podołam im wszystkim? Oczywiście, że nie. Teraz jednak, kiedy wiedzą, że nie jestem bezbronny, będą działać rozważniej. Zaczną atakować z zaskoczenia i podstępnie. Dwójka, z którą się uporałem, była prymitywnie prosta w swoim działaniu. Z tego, co mówił Adam, mogłem spodziewać się najbardziej wyrafinowanych manipulacji i sterowania mną pośrednio przez przypadkowych, opętanych ludzi. Musiałem zadbać o bezpieczeństwo rodziny i Olki. Czy powinienem jej wszystko wyznać? Nie. Jeszcze na to za wcześnie. Muszę wytrzymać tak długo, jak tylko się da, a kiedy zostanę pozbawiony już wszelkiej nadziei, zacznę podejmować ryzykowne w skutkach decyzje. Na razie jednak potrzebuję snu. Dużo snu.

Comments
* The email will not be published on the website.