Dziennik obłędu - rozdział 32

Warszawa, 17 listopada 2019



Adam był w błędzie. Nie jestem żadnym Sprawiedliwym. Nigdy nim nie byłem i nigdy nie będę. Po prostu znalazłem się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Być może jestem bardziej wrażliwy na zło od innych ludzi, ale na tym moje łaski się kończą.

Adam wierzył we mnie równie mocno, jak w Stwórcę, a ja go zawiodłem. Nastąpiła pomyłka, głupi błąd. Nieporozumienie, którego jednak nie dało się uniknąć.

Co zatem nastąpi dalej?

To, co musi.

Niezależnie od tego, kim jestem czy może raczej kim nie jestem, pociągnę sprawę do końca. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby powstrzymać złe duchy i władających nimi okultystów. Ostatnie wydarzenia pomogły mi zaakceptować moje przeznaczenie. Wiem, że muszę działać, choć jeszcze nie wiem jak. Nim wymyślę sposób na wyeliminowanie demonów i kumpli Marka, muszę spotkać się z Olą i wszystko jej wyjaśnić. Liczę się z tym, że mi nie uwierzy i przekreślę w ten sposób naszą wspólną przyszłość, ale muszę dać jej szansę. Muszę spróbować.

− Przepraszam, kochanie, że trzymam cię ostatnio na dystans – zacząłem, kiedy w końcu odebrała telefon. – Wiem, że nie byłem chłopakiem miesiąca...

− Miesiąca? – przerwała mi. – Nawet chłopakiem jednego dnia – prychnęła.

Zamilkłem. Miała rację. Czy nie wymagałem od niej zbyt wiele zrozumienia?

− Masz prawo być zła. Zachowywałem się jak skończony dupek, ale miałem ku temu ważne powody.

− Ważniejsze ode mnie? – Jej odpowiedzi raniły mnie, bo wiedziałem, że wynikają z bólu, który jej zadałem.

− Olu, jedyne, o co proszę, to rozmowa... Być może nasza ostatnia – dodałem cicho.

Milczenie po drugiej stronie słuchawki świadczyło o tym, że się zastanawia. Modliłem się w duchu, aby się zgodziła. To był ostatni dzwonek, nie mogłem dopuścić, aby podzieliła los moich rodziców.

− Kiedy chcesz się spotkać? – zapytała w końcu.

− Jak najszybciej. – Odetchnąłem z ulgą.

− Wtorek wieczorem? – zabrzmiała, jakby umawiała wizytę u lekarza.

− A dzisiaj? – zapytałem, nieco spłoszony tak odległym terminem.

− Dzisiaj wyjeżdżam na szkolenie do Łodzi – oświadczyła sucho.

− Kiedy? Nie dasz rady znaleźć dla mnie czasu?

Westchnęła ciężko. Wiedziałem, że jestem wymagający, ale nie miałem wyboru. Musiałem jeszcze tego dnia wszystko jej wyjaśnić.

− Za trzy godziny mam pociąg, więc jeśli chcesz pogadać koniecznie dzisiaj, to teraz. – Wyraźnie słyszałem nutę napięcia w jej głosie.

− Będę w przeciągu godziny – obiecałem i rozłączyłem się.

Spakowałem do plecaka Lemegeton, kilka innych książek okultystycznych i wyszedłem z mieszkania Adama, aby udać się do siebie po artykuły z lat trzydziestych. Miałem nadzieję, że wciąż leżą tam, gdzie je zostawiłem.

Z rewolwerem w dłoni wszedłem na klatkę i udałem się na swoje piętro. Otworzyłem drzwi i ostrożnie zajrzałem do środka. Mieszkanie wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy w pośpiechu je opuściłem. Przeszedłem do pokoju i rozejrzałem się za materiałami od Adama. Leżały na blacie stołu. Prędko zdjąłem plecak i zacząłem upychać do niego pliki kartek. Nagle zamarłem w pół ruchu, wpatrując się w zdjęcie mężczyzny, zamieszczone pod jednym z artykułów. Po raz kolejny odniosłem wrażenie, że gdzieś już widziałem tę twarz, choć tym razem od razu uświadomiłem sobie, gdzie. To był ten sam facet, co na zdjęciu w mieszkaniu Olki.

Niemożliwe...

Pod fotografią widniał podpis: „Stanisław Wotowski”.

Wotowski? Nie wierzyłem własnym oczom...

Nagle, jakbym dostał obuchem w głowę. Zatoczyłem się i ciężko usiadłem na krześle.

Dlaczego Ola miała w mieszkaniu oprawione w ramkę, zdjęcie Wotowskiego? Czy to mógł być jej dziadek?

Zrobiło mi się słabo na samą myśl o następstwach, jakie mogłyby z tego wynikać, i nagle otępienie ustąpiło. Zrozumiałem straszną prawdę.

Ola i Marek byli wnukami Wotowskiego.

Gdzie ja miałem głowę?

Wśród nazwisk, wymienionych przez policjanta, zabrakło Wotowskiego. Brakujący element paczki z bmw. Czterech okultystów.

Nagle ogarnął mnie lodowaty strach. Czy Ola wie? Czy jest świadoma, czego dokonał jej brat ze swoimi kumplami?

Nie. Oczywiście, że nie. Przecież...

Ledwo o tym pomyślałem, wróciły do mnie wszystkie dziwne wydarzenia, które miały z nią związek. Nagle wszystko zaczęło podejrzanie do siebie pasować. Gonitwę myśli przerwało jednak stanowcze „NIE”, które stanęło okoniem pomiędzy mną a paranoją rodzącą się w moim umyśle.

Musiałem wszystko zweryfikować. Nie mogłem wyciągać pochopnych wniosków. Być może o to właśnie chodziło upadłym aniołom, aby nas skłócić, rozdzielić.

Zrobiłem kilka głębszych oddechów i wyjąłem z kieszeni telefon. Obracałem go jakiś czas w dłoni, nim wybrałem numer Oli.

− Hej, wiesz co? – zacząłem głosem pełnym pokory i wstydu. – Przełóżmy to na przyszły tydzień. Właśnie puścił mi zawór w łazience. Muszę zaczekać na hydraulika. Bardzo przepraszam... Kocham cię – zakończyłem.

Ola nie sprawiała wrażenia rozczarowanej, wręcz przeciwnie, zareagowała tak, jakby spodziewała się takiego obrotu sprawy. Znowu poczułem wyrzuty sumienia.

Przez jakiś czas siedziałem w bezruchu, zastanawiając się, co powinienem teraz zrobić. Był tylko jeden sposób na weryfikację całej sprawy. Musiałem dostać się do mieszkania Olki pod jej nieobecność i w pierwszej kolejności upewnić się, że gość ze zdjęcia na ścianie to faktycznie Wotowski. Wcisnąłem resztę papierów do plecaka i wyszedłem.

Dotarcie pod kamienicę Olki nie zajęło mi dużo czasu. Ukryłem się za drzewem nieopodal i czekałem, aż wyjdzie na pociąg.

Kiedy zniknęła mi w końcu z oczu, ciągnąc za sobą walizkę na kółkach, przemknąłem szybko na klatkę i po kilku chwilach stałem już przed jej drzwiami. To był ostatni moment, aby się opamiętać i zawrócić. Musiałem jednak poznać prawdę, niezależnie od ceny, jaką przyjdzie mi za to zapłacić. Drzwi były zamknięte, ale wiedziałem, że to nie będzie dla mnie przeszkodą. Ola trzymała zapasowy klucz do domu w puszce elektrycznej na jednym z pięter klatki schodowej. Zajęło mi chwilę, nim odnalazłem właściwe miejsce, i już po paru minutach stałem w ciemnym korytarzu wewnątrz mieszkania. Zapaliłem światło i zdejmując plecak, podszedłem do fotografii, wiszącej na ścianie. Wyjąłem kopię artykułu i porównałem ze zdjęciem. Nie było wątpliwości. Z ramki patrzył na mnie Stanisław Wotowski. Nie pozostawało mi nic innego jak szukać dalej. Musiałem się upewnić, że nie znajdę tutaj niczego, co byłoby powiązane w jakikolwiek sposób z okultyzmem. Zdjąłem kurtkę i zabrałem się za przeszukanie.

Czułem się bardzo niekomfortowo, przetrząsając prywatne rzeczy osoby, którą kocham. Naruszałem jej prywatność i choć wmawiałem sobie, że robię to dla nas, wiedziałem, że jeśli kiedykolwiek się o tym dowie, nie będzie już żadnych NAS.

Tłumaczyłem sobie, że w okultyzm wmieszany jest jej brat, a ona nie ma o niczym bladego pojęcia i pewnie trwałbym w tym przeświadczeniu dalej, gdyby nie moje pierwsze znalezisko. Na jednej z półek regału na książki odnalazłem magiczny amulet. Identyczny widziałem w jednej z książek Adama. Dalsze poszukiwania pogrążały Olkę coraz bardziej i bardziej. Jedna książka, druga książka, plansza Quija, zestaw czarnych świec ceremonialnych... Z każdym kolejnym przedmiotem, serce biło mi coraz szybciej. Posiadanie tych drobiazgów jeszcze nie przesądza o jej winie – tłumaczyłem sobie, ale gdy tylko otworzyłem pierwszą z książek, straciłem resztki nadziei. Margines każdej strony zapełniony był gęstym, drobnym pismem Olki z uwagami, dotyczącymi poszczególnych ceremonii, rytuałów i zaklęć.

Jak mogłem być taki głupi i nie dostrzegać tego, co miałem przed samym nosem? – wyrzucałem sobie.

Przestałem bawić się w subtelne przeglądanie zawartości pokojów. Teraz już wiedziałem, że mam do czynienia z aktywną okultystką, która brała udział w Otwarciu Wrót. Chciałem dowiedzieć się jak najwięcej, póki miałem taką możliwość.

Notatki sporządzane w książkach sugerowały jednoznacznie, że gdzieś w mieszkaniu znajduje się również Lemegeton. Chciałem go znaleźć, jako ostateczny dowód winy.

Po intensywnych poszukiwaniach w końcu odnalazłem tajemniczy karton, wciśnięty pod łóżko. Wewnątrz znajdował się zarówno Lemegeton, jak i tuzin notatników, zapisanych przez Olkę. Poświęciłem mnóstwo czasu na zapoznanie się z ich treścią, a im więcej się dowiadywałem, tym większe przerażenie mnie ogarniało. Olka nie tylko należała do grupy okultystycznej, która dokonała otwarcia Wrót, ale im przewodziła. To ona rozgryzła, w jaki sposób odprawić ceremonię i jak zawładnąć poszczególnymi demonami. Pierścień z pieczęcią Salomona, wspomniany w jednym z artykułów, istniał naprawdę. Olka odziedziczyła go po dziadku. To z jego pomocą posiadła władzę, jakiej żaden inny okultysta nie był godny. Notatniki wskazywały jednoznacznie, że aby przywołać złe duchy i spętać je swoją wolą, musiała złożyć ofiarę z własnej duszy. Splotła swój żywot z demonami, tak samo jak reszta grupy. Pozbycie się wszystkich duchów zabije okultystów, którzy związali z nimi swój los. Analogicznie, zabicie okultystów przywróci władzę nad demonami Najwyższemu, usuwając je z tego świata.

Wszystkie te informacje Olka wyciągnęła w jakiś sposób z Lemegetonu. Według dat w notatnikach studiowała go latami, konsultując się nie tylko z osobami wtajemniczonymi w arkana magii, ale również z samym Ojcem Kłamstwa.

Wystarczyło kilka godzin, aby kochana przeze mnie bezwarunkowo kobieta została w moich oczach odczłowieczona i naznaczona piętnem najmroczniejszego zła, jakie przyszło mi poznać.

Wszystko stało się dla mnie jasne. Każde wydarzenie, każde słowo, każdy dotyk... Nie kochała mnie. Jak tylko zorientowała się, kim jestem, wiedziała, że musi mnie omamić, zniewolić. To dlatego się mną zainteresowała. Dlatego mnie uwiodła. Trzymaj przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Byłem jedynie pionkiem. Zaślepiony miłością, dałem się wywieść w pole.

Być może, gdybym zorientował się wcześniej, Adam i moi rodzice, a także kilka innych osób, żyliby nadal. Zostałem pokonany najpiękniejszym darem Boga – miłością.

Z ciężkim sercem położyłem się na łóżku i pogrążyłem w czarnych myślach. Czas weryfikacji minął. Nadszedł czas działania. Musiałem obmyślić, jak zlikwidować całą grupę.

To dziwne, ale nie czułem żalu, że przyjdzie mi zabić Olkę. Pogodzenie się z tym było zadziwiająco łatwe. Byłem coraz bardziej wyprany z jakichkolwiek emocji. Wyraźnie czułem, jak zatracam swoje człowieczeństwo. Im dłużej patrzyłem w Otchłań, tym dłużej Otchłań wpatrywała się we mnie.

Zamyślony wstałem i zacząłem krążyć po mieszkaniu. Wtedy dostrzegłem coś dziwnego. Na kanapie w salonie leżał laptop Olki.

Nie zabrała go na szkolenie? Odpaliłem komputer, mając nadzieję, że nie jest zabezpieczony hasłem. Był tylko uśpiony. Chwilę potem na ekranie pojawił się fragment rozmowy na czacie internetowym. Rozmawiała z... bratem.

...ceremonia... w nocy... Arkadia... kumulacja sił...

Wyglądało na to, że zostałem znowu okłamany. Ola nie jechała na żadne szkolenie, ale na jakąś ceremonię. Rytuał miał się odbyć dzisiaj w nocy, w Arkadii.

W centrum handlowym? – zdziwiłem się.

Nic z tego nie pojmowałem, póki nie dostrzegłem załącznika do wiadomości. Plik zawierał mapkę ogrodu w Arkadii, pod Nieborowem. Wtedy dopiero uświadomiłem sobie, o co chodziło.

Niedaleko Łowicza znajduje się atrakcja turystyczna w postaci, bardzo romantycznego ponoć, ogrodu z licznymi zabytkami. Któryś znajomy polecał mi nawet wycieczkę w to miejsce.

Ponownie przyjrzałem się mapce. Był na niej zaznaczony punkt, podpisany: Obelisk Ittara. To było miejsce spotkania.

Z podniecenia aż zrobiło mi się gorąco. Miałem sposobność, aby dopaść wszystkich w tym samym momencie.

Spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze dużo czasu na przygotowania, ale też mnóstwo do zrobienia.

Nie bawiłem się w sprzątanie po sobie. Zgarnąłem wszystkie swoje rzeczy i wyszedłem z mieszkania. Musiałem jak najszybciej dostać się na działkę rodziców. Potrzebowałem samochodu, a żaden nie nadawał się lepiej niż ford ojca, który przyczynił się już raz do pokrzyżowania szyków bandzie Marka.

Zorganizowanie wszystkiego zajęło mi całą resztę dnia. Wieczorem byłem już spakowany i gotowy do wyjazdu. Torba ze sprzętem spoczywała w bagażniku samochodu, a ja piłem czwartą już kawę i jeszcze raz wszystko analizowałem, aby nie popełnić żadnego błędu.

Poczytałem trochę o Arkadii, wykułem na pamięć mapkę, aby sprawnie poruszać się po terenie parku, obmyśliłem z grubsza plan działania. Nie wiedziałem jednak, czego mogłem się spodziewać. Czy w ceremonii weźmie udział tylko ta piątka czy to „otwarta impreza” i pojawią się też inni okultyści? Było wiele niewiadomych, które mogły namieszać w moim działaniu i przesądzić o porażce. Musiałem jednak podjąć ryzyko. Miałem jedyną i niepowtarzalną okazję, aby zakończyć wszystko w jedną noc.

Odmówiłem ze sto razy modlitwę Puklerza św. Patryka i wiele innych do św. Michała Archanioła. Przez cały dzień pościłem (nie licząc tych kaw), wyspowiadałem się u księdza i oczyściłem serce ze strachu i niepewności. Byłem gotów.

To być może mój ostatni wpis w dzienniku. Nie wiem, co się wydarzy. Jeśli przeżyję, wiem, że już nigdy nie będę taki sam. Obawiam się, że zbyt wiele śmierci przyjdzie mi zadać. Jeżeli zaś zginę, uszanuj moją ostatnią prośbę i nagłośnij moją historię, kimkolwiek jesteś. Niech ludzie poznają zagrożenie. Niech przejrzą na oczy i opamiętają się, póki to jeszcze możliwe. Bo to właśnie ludzie sprowadzili zło na ten świat.

Comments
* The email will not be published on the website.