Dziennik obłędu - Rozdział 7

Warszawa, 8 września 2019


Olka wciąż się nie odzywa. Rozumiem to. Potrzebuje czasu, aby dojść do siebie. Nie chcę jej niepokoić czy popędzać, więc randki zeszły na drugi plan.

Policja jeszcze do mnie nie dzwoniła w sprawie pożaru, także nie pozostawało mi nic innego, jak spotkać się z gościem od symboli. Może rzuci trochę światła na to, co się dzieje wkoło mnie.

Niechętnie wyszedłem z domu. W nocy i rano padał deszcz, więc było teraz zimno, wilgotno i nieprzyjemnie. Założyłem coś cieplejszego. Nie bardzo chciało mi się upychać pod bluzą Bertę, więc schowałem do wewnętrznej kieszeni tylko gaz łzawiący. Przezorny zawsze ubezpieczony.

W drodze na Tenisową zacząłem się zastanawiać, czy na pewno słusznie robię. Co jeśli za tymi wszystkimi dziwnymi wydarzeniami stał właśnie tamten facet? Może mnie śledził i obserwował? Może to wszystko było ukartowane właśnie po to, abym do niego przyszedł ponownie? Gdy dochodziłem do Tenisowej, tak się zdążyłem nakręcić, że wahałem się, czy nie wrócić jednak po pistolet.

Moje zachowanie może wydawać Ci się naiwne albo wręcz głupie, jednak musisz zrozumieć, że byłem wtedy kompletnie zdezorientowany. Zupełnie jakbym stał w środku dżungli i patrzył na kręcącą się w kółko igłę kompasu. Dokąd iść? Co robić? Jak się stamtąd wydostać?

Wszedłem do dziwacznego budynku i zastukałem w drzwi, których próg już raz nieopatrznie przekroczyłem. Serce waliło mi jak młot w kuźni. „Łup, łup – łup, łup – łup, łup”. Podświadomie miałem nadzieję, że nikogo nie zastanę − będę stał przez parę minut, aż w końcu wrócę do siebie. Życie miało dla mnie jednak inny scenariusz. Drzwi uchyliły się, a w szparze zobaczyłem znajomą twarz dziwaka.

− No proszę. – Otworzył drzwi szerzej. – Niech skonam, toż to drugi Sprawiedliwy. – Uśmiechnął się kpiąco. – Czyżbyś czegoś zapomniał?

Zacisnąłem zęby i szukałem w głowie ciętej riposty, jednak wszystko, co chciałem powiedzieć, wydawało mi się zbyt brutalne.

− Wchodź. – Adam roześmiał się, rozładowując napięcie.

Tak jak poprzednio, wylądowałem na sofie w salonie, tylko tym razem na stoliku przede mną parowała mocna czarna kawa.

− Taka pogoda, że uznałem za stosowne podać coś mocniejszego. – Mrugnął do mnie łobuzersko.

Uznałem to za żart starszego pana, do momentu, aż upiłem łyk kawy. Była po irlandzku. Uśmiechnąłem się, wciąż zmieszany jego podejrzanie wybornym humorem, i usadowiłem wygodniej na sofie.

− Co cię przygnało z powrotem do mnie? – zapytał, choć doskonale znał odpowiedź i ewidentnie próbował się ze mną droczyć.

Nie chciałem się przed nim otwierać i opowiadać mu o wszystkim, co mnie spotkało, jednak nie miałem wyjścia. Po to przyszedłem. Wysłuchał mnie z najwyższą uwagą, a kiedy skończyłem, pokiwał w zamyśleniu głową i zapatrzony gdzieś w przestrzeń zaczął gładzić podbródek.

− Może mi pan wyjaśnić, co to wszystko oznacza? – zapytałem z nadzieją.

Spojrzał na mnie, jakby wyrwany z transu, po czym otworzył usta i powiedział, że nie ma bladego pojęcia.

− Mogę natomiast powiedzieć ci, o co  w tym wszystkim chodzi. – Rozparł się w fotelu i złączył ręce opuszkami palców, wyglądając teraz jak uczony znawca tematu. – Będziesz jednak musiał zaakceptować pewne fakty – uprzedził. – Jak zapewne wiesz, świat, w którym żyjemy, został stworzony przez Boga i jak czytamy w Genesis, wszystko, co stworzył, było dobre. Adam wraz z Ewą żyli sobie w raju i nic złego się nie działo, dopóki słuchali Pana. Wtedy wąż skusił Ewę i wszystko się posypało. Ludzie zostali wygnani, a nasze przymierze z Bogiem uległo pewnym zmianom. Już na samym początku Słowa Bożego dowiadujemy się, że w naszych sercach od zarania dziejów trwa wojna. Światem, w którym żyjemy, władają dwie siły. Jedynie od nas zależy, po której stronie się opowiemy. Jak to na wojnie, kiedy trzymamy z jedną stroną, stajemy się wrogiem drugiej.

− Nie wiem, czy dobrze pojmuję, co chce mi pan przekazać – uprzedziłem.

− Chcę ci uświadomić fundamentalne prawa rządzące ludzką naturą. Jeżeli nie stoisz po stronie Boga, wiedz, że opowiadasz się za Szatanem. To jest to zło, o którym mówiłem poprzednim razem. Realna siła, mająca potężny wpływ na ludzkie serca i dusze.

− Czy Szatan też jest bogiem? – zapytałem naiwnie.

− Łatwiej by było, gdybyś cokolwiek wiedział. – Adam westchnął. – Lucyfer był jednym z aniołów, jednak zwrócił się przeciwko Panu po tym, jak Bóg nakazał im, aby służyli ludziom. Lucyfer uważał, że to istoty tak słabe i niedoskonałe, jak my, powinny służyć aniołom, nie odwrotnie. Został strącony z niebios i żyje nienawiścią do naszego rodzaju. Pragnie naszej zguby. Mami nasze serca i nastawia nas przeciwko Bogu. Słynie z tego, że jest łgarzem. Pismo nazywa go Ojcem Kłamstwa, a także Księciem Tego świata.

− Księciem? – Czułem się, jakbym słuchał jakiejś alternatywnej wersji Harry’ego Pottera.

− Nie ma władzy tworzyć ani niszczyć dzieła bożego, ale poprzez serce ludzi kształtuje je tak, jak mu się podoba. Zniewala przy tym człowieka, który otrzymał od Stwórcy wolną wolę. Szatan jest zaprzeczeniem Boga – podsumował Adam.

− Zaraz... Ale skoro stworzył go Bóg, to dlaczego pozwolił mu się zbuntować? – Szukałem jakiejś luki w całej historii.

− Aniołowie tak samo jak ludzie otrzymali wolną wolę. Lucyfer nie był jedynym, który splamił się grzechem pychy. Wraz z nim upadło wielu innych. Od zarania dziejów jesteśmy atakowani przez złe duchy, czyli upadłe anioły właśnie – uprzedził moje kolejne pytanie. – W zasadzie cała ich strategia opiera się na pokusach, czyli kłamstwie. Kuszą nas rozmaitymi dobrami, sukcesem, przyjemnościami, szepcząc nam, że to nic złego i Bóg na pewno się nie pogniewa. Przecież On tym bardziej chce dla nas jak najlepiej. Potem zaś okazuje się, że działamy przeciwko Panu albo wręcz na własną zgubę. – Upił duży łyk kawy i po chwili kontynuował. – No więc są te dwie strony, a my każdą decyzją, którą podejmujemy, wzmacniamy jedną z nich. Indianie powiedzieliby zapewne, że w sercu człowieka żyją dwa wilki – dobry i zły − które stale ze sobą walczą i wygra ten wilk, który dłużej będzie karmiony.

− Okej... – Pokiwałem głową, przyswajając informacje, które były dla mnie swoistą rewelacją. Miałem religię w szkole, jednak nikt nam nigdy nie mówił takich rzeczy. Słyszałem jedynie, że nie wolno grzeszyć, ale nikt nie był łaskaw wspomnieć, że grzesząc opowiadam się po stronie Szatana. Chociaż teraz wydaje mi się to logiczne. – A jak poradzić sobie z taką pokusą? W jaki sposób pokonać takiego złego ducha?

− Tylko Bóg ma taką moc. My w porównaniu do aniołów, czy tych upadłych czy nie, jesteśmy jedynie kruchymi istotkami. Możemy próbować i przeciwstawiać się zakusom Złego, jednak złe duchy zawsze znajdą metodę, aby nas złamać i na nas wpłynąć.

− W jaki sposób? Znają nasze myśli?

− Nie. Nie są w stanie sięgnąć naszych myśli, jednak od zarania dziejów poznawały naszą naturę. Cały czas nas obserwują i wyciągają wnioski. Są diabelnie inteligentnymi psychologami i kiedy nadarzy się okazja, zwyczajnie atakują. Potrafią przewidzieć nasze zachowanie, nasze emocje, i dlatego tylko Bóg może nas ochronić.

Zaczęło kręcić mi się w głowie. Nie wiem, czy od kawy po irlandzku czy od nawału informacji, które wywracały mój świat do góry nogami.

− Dlaczego o tym się nie mówi? – zapytałem. – Przez całe moje życie żaden ksiądz, jakiego poznałem, nie napomknął ani słowem o tych sprawach.

− Wielu duchownych nie wierzy w Szatana – stwierdził ponuro Adam. – To jedno z jego największych osiągnięć – sprawić, aby istniał tylko w domenie fantazji, ludowych podań i bajek. Dzięki temu ma wolną rękę i może działać bez większych przeszkód. Wielu pisarzy podejmowało już ten temat i każdy z nich stawał przed ciągłymi przeszkodami, uniemożliwiającymi dokończenie publikacji. On nie chce, aby człowiek znał zagrożenie. Więcej zdziała w ciemności, niż w świetle reflektorów. Rozumiesz?

Pokiwałem głową. Temat był naprawdę intrygujący, jednak wciąż nie pojmowałem, jaki w tym wszystkim był mój wkład. Dlaczego nagle w moim życiu zaczął tworzyć się taki bajzel?

− W momencie, kiedy znalazłeś pierwszy symbol, a ja zrządzeniem bożym znalazłem ciebie, Zły doskonale wiedział, jak to się skończy. Byłeś dla niego zagrożeniem od samego początku, jednak nie zbliżał się do ciebie zanadto, abyś nie odkrył, kim naprawdę jesteś, ani jakie posiadasz błogosławieństwa. Miałeś przeżyć swoje życie i jak najszybciej umrzeć, bez szkody dla niego. Stało się jednak inaczej i nie musi się już ukrywać. Wszystko, co się wokół ciebie dzieje, ma cię przerazić, abyś nie próbował nawet podjąć walki. Masz być zaszczuty i przy nadarzającej się okazji zabity. – Ostatnie słowa Adam wymówił wyjątkowo wolno.

Przełknąłem ślinę. Ręce spociły mi się tak, że nie byłem w stanie pewnie trzymać kubka, więc go odstawiłem.

− Zabity? Na śmierć? – Głos mi zadrżał.

− Nie bierz tego do siebie – uspokoił mnie. – Chce unicestwić wszystkich ludzi. Tak bardzo nas nienawidzi.

− Czy to znaczy, że moje życie nie wróci do normy? – zapytałem zdołowany.

− Obawiam się, że jesteś jak Neo, który wybrał czerwoną pigułkę. Witaj w prawdziwym świecie. – Uśmiechnął się do mnie i dopił swoją kawę.

− To co mam teraz robić? – Byłem jeszcze bardziej zagubiony, niż przed kwadransem.

− Trwa wojna – stwierdził krótko Adam. – Skoro poznałeś już strony, musisz się za jakąś opowiedzieć.

− Zaraz... Nie pomożesz mi?

− Pomogę, ale tylko jeśli będziesz tego chciał. Masz wolną wolę i muszę to uszanować. Nie będę cię do niczego namawiał, nie jestem po stronie wroga.

Przewróciłem oczami. Naprawdę sądziłem, że usłyszę po prostu, jakie działania powinienem dalej podjąć.

− Co miałbym robić jako ten Sprawiedliwy? – Prawdę mówiąc wahałem się, czy wierzyć w to wszystko i się angażować. Wolałbym pozostać neutralny, jednak z tego, co zrozumiałem, taka opcja nie istniała.

− Mógłbyś mi pomóc pokrzyżować szyki okultystom, którzy chcą urządzić piekło na Ziemi – zaproponował nonszalancko, jakby prosił o drobną przysługę. – Wiem, że się boisz, ale to się zmieni, kiedy zrozumiesz w pełni, kim jesteś. Bóg nie pozwoli im cię tknąć. Dlatego właśnie te dziwne wydarzenia dotykają twoich bliskich – ludzi, na których ci zależy. Kiedy zaakceptujesz kim jesteś i z własnej woli ruszysz ścieżką, którą wyznaczył ci Pan, poznasz sposób, aby również ich ochronić. Pukajcie, a będzie wam otworzone. Proście, a będzie wam dane – zapewnił mnie.

Słowa, które wypowiadał, brzmiały szczerze i bezbłędnie trafiały do mojego umysłu. Wtedy jednak dopadło mnie zwątpienie. Co jeżeli to wszystko bzdura i wplączę się w jakieś gówno? Co jeżeli tylko pogorszę swoją sytuację?

− Będę musiał się zastanowić...

Adam roześmiał się.

− Nie oczekuję, że od razu dasz mi odpowiedź. Pamiętaj jednak, że im dłużej zwlekasz, tym większą władzę ma nad twoim życiem Zły. – Wstał i odprowadził mnie do drzwi. – Daj znać, kiedy już się namyślisz albo jakby zrodziły się w twojej głowie jakieś pytania.

Podaliśmy sobie ręce i wyszedłem na ulicę. Nie chciałem jeszcze wracać do siebie. Miałem ochotę na długi spacer, chociaż pogoda nie sprzyjała. Musiałem dowiedzieć się, czy to, co usłyszałem było prawdą czy tylko rojeniami szaleńca. Musiałem wszystko przeanalizować. Szedłem zamyślony, składając puzzle nabytej wiedzy w pełen obraz. Z zadumy wyrwały mnie nagle dzwony. Rozejrzałem się. Stałem przy Puławskiej. Po drugiej stronie ulicy wznosił się na skarpie wysoki, betonowy kościół. Pomyślałem, że nie znajdę lepszego miejsca na przemyślenia.

Kiedy światło zmieniło się na zielone, wszedłem na przejście dla pieszych. Coś jednak szarpnęło mną nagle w tył. Zatoczyłem się, a tam, gdzie przed chwilą stałem, przejechał samochód. Zahamował z głośnym piskiem dopiero parę metrów za pasami. Byłem wstrząśnięty. Obejrzałem się za osobą, która uratowała mi życie, jednak nikogo przy mnie nie było. Spocony ruszyłem dalej, aby zdążyć przejść na drugą stronę. Za torami tramwajowymi rozejrzałem się przezornie i tym razem musiałem zatrzymać się w miejscu. Samochód skręcający w Dolną również zatrzymał się z piskiem dokładnie przede mną. Gdybym postawił kolejny krok, nieźle bym oberwał.

− Ludzie, co z wami? – zapytałem kierowcę wystraszony. Dopiero wtedy na mnie spojrzał, a ja zobaczyłem jego bezrozumny wzrok, jakby był w transie. Zaczekałem nieufnie, aż odjedzie i dopiero wtedy wszedłem na chodnik.

Kolejne parę godzin spędziłem w kościele, starając się otrzymać odpowiedzi na moje pytania. Oczekiwałem od Boga, że jeśli istnieje, da mi jakiś znak, który podpowie mi, co mam robić. Nic takiego jednak się nie stało. Zamiast tego obok mnie dosiadła się jakaś paniusia w kapeluszu. Sprawiała wrażenie nadpobudliwej. Cały czas poprawiała sobie garsonkę albo grzebała w torebce. Nie byłem katolikiem, ale takie zachowanie w kościele wydawało mi się niestosowne.

− Przepraszam bardzo – zwróciłem się do niej w końcu – trochę mi pani przeszkadza.

− W czym konkretnie? – zapytała nie odrywając oczu od wnętrza torebki. – Modli się pan?

− No... Nie. Myślę – wyznałem nieco speszony.

− Od myślenia głowa nie boli – stwierdziła. – A mnie boli i szukam proszków.

Przeprosiłem ją i starałem się na nowo poukładać przerwany ciąg myśli. Po krótkiej chwili znowu mi jednak przeszkodziła okrzykiem tryumfu.

− Tutaj są. – Uradowana wyciągnęła dwa blistry z kapsułkami. – Gdyby miał pan wybór – zwróciła się do mnie – wziąłby pan czerwoną czy niebieską? – Podsunęła mi pod nos dwa kolory proszków.

Zbladłem.

− Czerwoną – wyjąkałem po chwili. – Są mocniejsze.

Wstałem i wyszedłem.

Comments
* The email will not be published on the website.